Franki rozbudziły fantazje kredytobiorców złotówkowych
Banki jeszcze nie zdążyły pogodzić się ze stratami, jakie poniosą na skutek unieważniania kredytów walutowych a wszystko wskazuje na to, że już niebawem banki zaleje fala pozwów, tym razem złotówkowiczów. Mimo, że banki blisko 40 mld złotych ujęły już w rezerwach zapowiada się, że muszą przygotować się, że kwota ta wyniesie minimum 60 mld kosztów w ciągu najbliższych lat, w związku z możliwym stwierdzaniem nieważności umów walutowych. Koszty te wiążą się z niedoszacowaniem rezerw, ponieważ w chwili zawiązywania ich nikt nie przyjmował, że odsetki za zwłokę w spełnieniu roszczenia będą wynosiły przeszło 10%! W rezerwach nikt też nie ujmował korzystnych rozstrzygnięć TSUE, które otwierają drogę frankowiczom do uzyskania dodatkowego odszkodowania od banku. Dlatego wielu niezdecydowanych dotychczas kredytobiorców frankowych uda się niebawem do sądów. Szacuje się, że 40-50% nowych postępowań dotyczących kredytów walutowych może znaleźć się na wokandzie, nawet tych co zostało spłaconych wiele lat temu.
Dwie kategorie spraw zdominują rynek dochodzenia roszczeń jeszcze w 2024 roku.
Tuż za rogiem czyhają dwa kolejne problemy dla sektora bankowego, w których ponownie słuszność będą mogli mieć kredytobiorcy. W konsekwencji czego banki będą musiały ponieść wysokie koszty, które dziś trudno jest oszacować.
Po pierwsze, portfel kredytów gotówkowych jest zainfekowany dużą ilością umów zawierających liczne błędy i uchybienia, które mogą skutkować skutecznym zastosowaniem przepisów dotyczących sankcji kredytu darmowego. Aktualnie czekamy na rozstrzygniecie TSUE, którego korzystny wynik dla kredytobiorców może skutkować tym, że przeszło 90% kredytów będzie można zmienić na takie pozbawione kosztów (chodzi tutaj o wyrok TSUE w związku z naliczaniem odsetek od kosztów kredytu Sprawa C-678/22). Istotnym na jest, że stwierdzenie przez sąd chociażby jednego uchybienia wykazanego w art. 45 ust 1 ustawy o kredycie konsumenckim, skutkuje sankcją kredytu darmowego. I powiem tyle, nie ma praktycznie umowy, która nie zawierałaby chociaż jednego takiego uchybienia. Ja przynajmniej takiej nie widziałem a działam aktywnie na rynku finansowym już naprawdę długo. Oczywiście waga uchybienia może być różna i czasami poddawana dyskusji, nie zmienia to jednak faktu, że występują one w umowach licznie.
Po drugie, upadek WIBORu to tylko kwestia czasu. Patrząc na uzasadnienia do zabezpieczeń wydawanych w sprawach dotyczących klauzuli WIBOR, aby doprowadzić do eliminacji wskaźnika referencyjnego WIBOR z umowy należałoby:
– wykazać, że banki działały w zmowie (banki miały wgląd do kwotowań pozostałych uczestników fixingu, chodzi tu o czasy, kiedy to reuters był operatorem systemu do przekazywania informacji między administratorem a bankami i miały możliwość dostosowania się do innych panelistów),
– uzyskać dane w toku postępowania i zbadać zasadność i racjonalność podejmowanych decyzji o przyjęciu depozytu, czy były one robione tylko dla sztuki czy wynikały z rzeczywistej potrzeby banków,
– wykazać na liczbach, że poziom WIBID (który jest sparowany z WIBOR), był „odklejony” od tego w jakim miejscu znajdował się rynek depozytów (lokaty przyjmowane przez banki nie powinny być na innym poziomie, niż lokaty przyjmowane od innych instytucji przy podobnych wolumenach) do tego banki, (oczywiście były wystarczy porównać średnie oprocentowanie nowo zakładanych lokat publikowane przez NBP z poziomem ustalania WIBID),
– uwiarygodnić wadliwą metodę ustalania wskaźnika, która była następnie przecież zaakceptowana przez KNF, jako zgodna z rozporządzeniem BMR (istnieje dużo wątpliwości w przedmiocie tego, czy rzeczywiście jest zgodna), w ramach tego, że metoda nie może odzwierciedlać procesów gospodarczych (wymóg BMR) przemawia za tym użycie sztywnego spreadu dla okresów fixingowych 3 i 6 miesięcznych w wysokości 20 pkt względem podatku bankowego ,który wynosił 0,44% rocznie od aktywów (czyli także od depozytów przyjętych przez bank deponujący),
– wykazać brak przeprowadzenia testu reprezentatywności od 16 grudnia 2022 roku do początku lipca 2023 roku.
Są również oczywiście także liczne inne wady, ale te w mojej ocenie wydają się być kluczowe i mogą przechylić szale na korzyść kredytobiorcy, który skieruje swoją sprawę do sądu.
Jeżeli powyższe scenariusze się sprawdzą i kredytobiorcy złotówkowi pójdą masowo do sądów, za kilka lat może się okazać, że polskie banki nie będą posiadały „zdrowego portfela kredytowego” w żadnym z segmentów. Jedyne trudny do podważania może okazać się portfel kredytów firmowych, w których w relacji przedsiębiorca-przedsiębiorca trudniej będzie dochodzić roszczeń o braku wiedzy i właściwego poinformowania. Chociaż umowy oparte o wskaźnik referencyjny WIBOR, również i w przypadku powinny być możliwe do wygrania.
Jedyną nadzieją dla sektora bankowego jest taka, że kredytobiorcy złotowi nie będą tak chętni jak frankowicze do dochodzenia swoich racji w sądzie. Ale tutaj nie byłbym tego pewien, bo czym większy wzrost raty tym większa frustracja i mobilizacja do „sądzenia” się z bankiem.
Dlaczego w innych krajach unijnych nie podważa się umów hurtowo?
Teraz zastanówmy się, dlaczego w innych krajach nie doszło do rozlania się problemu unieważniania kredytów w takiej skali, która może dotyczyć Naszych umów opartych o wskaźnik referencyjny WIBOR? Czy rzeczywiście banki w Polsce aż tak bardzo łamią prawo?
Warto w tym miejscu podkreślić, iż banki działające na terenie Unii Europejskiej działają w oparciu o te same dyrektywny unijne, co w Polsce. Jednocześnie unijne przepisy dążą do ujednolicenia prawa na terenie wspólnoty w możliwie jak największym zakresie. Moim zdaniem jednym z kluczowych problemów, który przyczyni się do masowego pozywania banków przez kredytobiorców w Polsce jest obecna sytuacja frankowiczów. Długotrwałe procesy, brak doinformowania i kampania krytyki kredytobiorców, którzy zdecydowali się na walkę z bankami, pogłębiła chyba frustrację klientów banków. A ona dobrze ukierunkowana przez sektor prawny doprowadziła do przebudzenia ducha walki w kredytobiorcach, który teraz może poszerzyć się o pozostałe segmenty kredytów hipotecznych opartych o WIBOR oraz kredytów gotówkowych. Po coraz liczniejszych pozytywnych wyrokach frankowiczów, złotówkowicze także chcą pozbyć się problemu kredytu a do tego w Polsce jest olbrzymia armia prawników, która chętnie takim klientom pomoże, oczywiście za stosowne honorarium. Wszystko wskazuje na to, że zarówno banki, nadzór oraz politycy doprowadzili do sytuacji, gdzie prawnicy uwierzyli w możliwość wygrania z bankami, co wcześniej wydało się niemożliwe. Obecnie ilość Kancelarii i specjalistów, wyspecjalizowanych w zakresie dochodzenia roszczeń od instytucji finansowych może być tysiące. Prawnicy w końcu zaczęli szczegółowo przeglądać zapisy do umów, nauczyli się je analizować i znajdują w nich coraz to nowsze niedociągnięcia i uchybienia przepisów.
To, że w Polsce ilość podważanych umów rośnie z miesiąca na miesiąc, nie oznacza, że innych krajach europejskich te umowy są dużo lepsze.
Jak mniemam, w oparciu o posiadaną wiedzę oraz rozmowy z licznymi specjalistami, problem tam się nie rozlał z dwóch powodów:
- kiedy w pozostałych krajach rozpoczął się problem dotyczący kredytów frankowych, był on bardzo szybko legislacyjnie załatwiony, co nie spowodowało tego, że prawnicy aż tak szeroko zainteresowali się tym segmentem,
- stopy procentowe nie wzrosły o tak znaczącą wartość jak w Polsce. Wibor i inflacja w Polsce przyjmuje jedne z najwyższych wartości w krajach europejskich.
Co prawda znając również zawiłości prawa, moim zdaniem umowę kredytową jest bardzo trudno sformułować, aby w pełni była zgodna z obowiązującymi i zmieniającymi się dynamicznie przepisami. Często dopiero po wielu latach doczekujemy się wykładni prawa, która jest przeciwna do tego co banki uważały za oczywisty i prawidłowy w stosowanych przez siebie procedurach. Warto jednak zadać sobie pytanie czy wynikało to niewiedzy czy jednak było działaniem podejmowanym przez banki z premedytacją? Wiele wad w umowach może bowiem wynikać bardziej przez problem informacyjny. Zawarte w umowach klauzule przeważnie nie sprawiają, że kredyt jest dużo droższy a ich weryfikacja i odpowiednie aneksowanie często byłoby wystarczającym działaniem, aby zapobiec możliwości pozywania w przyszłości banków. Niemniej jednak, nawet stosunkowo nieduże uchybienia w obecnym systemie prawnym są wystarczające, aby zamienić kredyty konsumenckie na darmowe. Skąd zatem brak doinformowania w sektorze bankowym? Za główną przyczynę tego stanu rzeczy uważam kilka czynników:
– niezrozumiałe prawo unijne, które zostało lub nie zostało zaimplementowane we właściwy sposób do polskiego systemu prawnego,
– pazerność banków, które tworzyły zapisy w umowach powodujące zwiększenie dochodowości na kredytach,
– zatrudnianie przez banki niekompetentnych specjalistów, którzy nie potrafili tworzyć bezpiecznych wzorców kredytowych,
– brak współpracy pomiędzy wydziałami w bankach,
– zaniedbania przez KNF, ZBP w zakresie braku działań, aby wypracować ogólnie obowiązujące standardy w zakresie zapisów umów kredytowych, które by były niewzruszalne,
– sprzeczne stanowiska publikowane KNF,
– populizm, który doprowadził do „zamiecenia pod dywan” problemu kredytu frankowych,
– nieumiejętność stosowania unijnego prawa przez polskie sądy,
– brak zdecydowania władz w zakresie prawidłowych i szybkich reakcji na narastające problemy,
– pogarszająca się sytuacja gospodarcza kraju, która powodowała dużą dynamikę we wzroście stóp procentowych,
– niskie średnie zarobki społeczeństwa, które przy wzroście rat spowodowały, że liczne grono osób nie stać na obsługę rat
– niska świadomość realiów ekonomicznych kredytobiorców.
Zapalnikiem zawsze w takich sytuacjach są rosnące raty kredytu. Banki dopuszczają się niedbalstwa a sam KNF wydaje opinie, które są niezgodne z prawem. Przykładem takiego stanowiska może być chociażby zalecenie, żeby banki przy kredytach konsumenckich stosowały stopę referencyjną NBP, jako podstawę do określania poziomu oprocentowania kredytu o zmiennym oprocentowaniu, mimo że od 1 stycznia 2018 roku obowiązuje rozporządzenia BMR, które wskazuje, że wskaźnik taki jak stopa referencyjna NBP nie jest wskaźnikiem w rozumieniu rozporządzenia. Sam ustawodawca działa opieszale, bo nie dostosował prawa krajowego do unijnych dyrektyw. Jednak w ramach wspólnoty rozporządzenie BMR aż dziwne, że banki stosują stopę, która nie odzwierciedla realiów rynkowych.